sobota, 27 września 2014

Gnocchi w sosie pomidorowym z mascarpone

Uwielbiam wszelkiego rodzaju dania z ziemniaków. Dlatego też, u mnie na obiad często jako dodatek do mięsa czy rybki, na talerzu lądują ziemniaczki pod postacią puree, kopytek, czy innych klusek. Ostatnio odkryłam szybki i prosty przepis na zapiekane gnocchi (takie włoskie kopytka) w sosie pomidorowym z ciągnącą się, kremową mozzarellą. Po prostu pycha!




Potrzebujemy (na 4 porcje):

- 500 g gnocchi (można je naturalnie zastąpić naszymi polskimi kopytkami)
- 250 ml passaty
- 4 łyżki startego parmezanu
- 1 ząbek czosnku (przeciśnięty przez praskę)
- 100 g serka mascarpone
- kulka mozzarelli (podarta na kawałki)

Gnocchi gotujemy w osolonej wodzie.
Nastawiamy piekarnik na 200 stopni.

Przygotowujemy sos pomidorowy mieszając passatę, parmezan, czosnek oraz mascarpone.

Ugotowane gnocchi wykładamy do naczynia żaroodpornego. Na gnocchi wylewamy wcześniej przygotowany sos pomidorowy, a na wierzchu układamy podartą mozzarellę.

Wstawiamy do piekarnika i pieczemy 25 minut.




Smacznego!!!

niedziela, 21 września 2014

Cheeseburger

Nie wiem co takiego jest w fastfood'ach, że (prawie) wszyscy je kochamy. I choć wiemy, że hamburgery czy frytki serowowane w tzw. restauracjach szybkiej obsługi do najzdrowszych nie należą, to i tak od czasu do czasu łapie nas pokusa by do takiego fast food'a zajrzeć. Wtedy zajadamy się kanapkami z ogromną przyjemnością. Za chwilę jednak (w większości przypadków) mamy wyrzuty sumienia, że wogóle po nie sięgnęliśmy. Ale chyba najgorsze jest to, że po godzinie znów czujemy się głodni.
Ja dlatego, choć kocham te fast food'owe śmieci, wolę przygotować je sama w zaciszu własnej kuchni. Przede wszystkim dlatego, że wiem, co do takiej kanapki wkładam, ale też dlatego, że po jej zjedzeniu nie czuję, że muszę znów napadać na lodówkę.


Potrzebujemy (na 2 porcje):

- 130 g mięsa mielonego (tradycyjnie powinniśmy użyć wołowiny, ja jednak użyłam w połowie wieprzowego a w połowie wołowego mięsa, by kotlety nie wyszły zbyt suche)
- połowę czerwonej cebuli
- ogórek konserwowy
- 2 bułeczki hamburgerowe z sezamem
- 6 plasterków cienko pokrojonego wędzonego bekonu
- 4 plasterki sera (przeznaczonego do zapiekania)
- 2 - 3 listki sałaty lodowej
- oliwa z oliwek
- ocet winny
- musztarda
- ketchup
- majonez
- sos worcester
- sól morska
- pieprz 

Mięso mielone dzielimy na równe cześci. Z każdej z nich wilgotnymi dłońmi formujemy kule, które następnie spłaszczamy. Odkładamy na chwilę do lodówki.

Cebulę kroimy w piórka, wkładamy do miseczki, dodajemy odrobinę soli morskiej oraz łyżeczkę octu winnego. Całość mieszamy (najlepiej dłonią, by ocet i sól dobrze się ze sobą wymieszały) i odstawiamy by cebula mogła przejść mieszanką octowo solną.

Następnie przygotowujemy sos hamburgerowy, łącząc ze sobą 2 łyżki majonezu, 1 łyżkę ketchupu oraz 1 łyżeczkę sosu worcester.

Sałatę lodowę drzemy na paseczki i mieszamy z sosem hamburgerowym. Odstawiamy na bok. Ogórka konserwowego kroimy na cieknie plasterki.


Rozgrzewamy patelnię grillową. Wyjmujemy mięso z lodówki. Każdą stronę smarujemy oliwą z oliwek, doprawiamy pieprzem i solą. Smażymy mięso kilka minut z jednej strony.

Rozgrzewamy jeszcze jedna patelnię na której smażymy bekon. 

Mięso przewracamy na drugą stronę i smażymy również kilka minut. Upieczoną stronę smarujemy musztardą.


Wysmażony bekon odkładamy na bok, przykrywamy folią aluminiową.

Bułeczki hamburgerowe kroimy na pół i smażymy na malutkim ogniu w tłuszczu wytopionym z bekonu.

Mięso mielone odwracamy ponownie, i znów upieczoną stronę smarujemy musztardą. Kładziemy dodatkowo plasterek żółtego sera i przykrywamy pokrywką. 

Gdy ser lekko zacznie się roztapiać zdejmujemy wszystko z patelni i przystępujemy do "składania" naszego cheeseburgera.

Na dolną część kanapki kładziemy plasterek sera, następnie połowę sałaty wraz z sosem hamburgerowym. Kolejno mięso, połowę bekonu, cebulki i ogórka. Górną część kanapki smarujemy ketchupem i nakładamy na pozostałe składniki.

Cheeseburger ten jest tak pyszny i syty, że frytki czy inne dodatki stają się po prostu zbędne!


Smacznego!!!

środa, 17 września 2014

Appeltaart

Jednym z tradycyjnych, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, narodowych ciast holenderskich jest Appeltaart - w wolnym tłumaczeniu po prostu ciasto jabłkowe, czy inaczej jabłecznik. Od naszej polskiej szarlotki różni się przede wszystkim tym, iż w cieście tym głównym składnikiem są jabłka, a nie samo ciasto kruche. Powiedziałabym nawet że w wariancie holenderskim jest go jak "na lekarstwo". Ponadto, w przeciwieństwie do naszej szarlotki, jabłka w appeltaart nie są poddawane wcześniejszej obróbce termicznej, przez co nawet po upieczeniu wyczuwamy ich strukturę a nie tylko smak. Kolejną różnicą jest obecność cynamonu i dużej ilości rodzynek. 
Appeltaart podawany jest zarówno na zimno jak i na ciepło, no i oczywiście nie może dodatkowo zabraknąć bitej śmietany czy gałki lodów.
Prawda, że brzmi smacznie? A więc do roboty!

Potrzebujemy (na tortownicę 26cm):

Ciasto kruche:

- 375 g mąki pszennej
- 3/4 łyżeczki soli
- 250 g zimnego masła pokrojonego w małe kawałki (niesolonego)
- 3 jajka

Nadzienie:

- 4 duże jabłka (szara reneta, jonagold)
- garść rodzynek
- 3 łyżeczki cynamonu
- 2 łyżeczki jasnego curku trzcinowego
- 2 łyżeczki cukru waniliowego

- biały cukier
- jajko


Składniki na ciasto zagniatamy dość szybko i energicznie w kulkę, nie dopuszczając by masło nam się zbyt ociepliło.
W składnikach celowo nie ma cukru. To dlatego, iż nadzienie naszego appeltaart i tak będzie wystarczająco słodkie. Poza tym, głównym elementem tego ciasta są jabłka i to one mają być najlepiej w nim wyczuwalne.

Zagniecione ciasto owijamy folią spożywczą i wstawiamy na godzinę do lodówki (dzieki temu łatwiej będzie się nam je wałkowało).

W międzyczasie obieramy jabkła, wycinamy gniazda nasienne, kroimy w niedużą kostkę i przekładamy do sporej miski. Dodajemy rodzynki, cynamon oraz cukry. 
Całość starannie mieszamy, tak by każdy kawałek jabłka pokrył się cynamonem.

Nastawiamy piekarnik na 190 stopni.
Wyjmujemy ciasto z lodówki. 1/4 ciasta odkładamy na bok, pozostałą część rozwałkowujemy na oprószonym mąką blacie. 
Wałkujemy do momentu uzyskania okęgu o wielkości ciut większym niż dno naszej tornownicy.
Formę smarujemy masłem, wykładamy papierem do pieczenia.
Przekładamy rozwałkowane ciasto do tortownicy, dokładnie wylepiamy nim boki.
Do tak przygotowanej formy wykładamy nadzienie jabłkowe.

Ciasto, które nam zostało wałkujemy na cienki placek, z którego następnie wycinamy paski, mające nam posłużyć do stworzenia charakterystycznej kratki.

Kratkę smarujemy rozkłóconym jajkiem, oprószamy białym cukrem i wstawiamy do piekarnika na około 80 minut. Pozostawiamy do całkowitego ostygnięcia.

Obowiązkowo podajemy z bitą śmietaną lub lodami.




Smacznego!!!


wtorek, 2 września 2014

Grzybki marynowane mojej mamy

Grzybobranie to nasz największy "sport" narodowy.
Pod koniec lata, gdy dnie nie są już tak upalne, ale noce wciąż wystarczająco ciepłe, my Polacy masowo ruszamy z wiklinowymi koszyczkami na grzyby. Spacerujemy po lasach po kilka godzin i jak zaczarowani wlepiamy swój wzrok w ściółkę leśną w nadziei, że dostrzeżemy w niej lśniące kapelusiki grzybów.
Moi rodzice są zapalonymi grzybiarzami i rok rocznie zbierają ich kilkadziesiąt kilogramów. 
Część z nich suszą, część z kolei marynują (zawsze coś z tych zbiorów dostaniemy z mężem do naszej spiżarki). 
Ja nigdy nie byłam miłośniczką zbierania grzybów, chyba dlatego, że po prostu nie umiałam ich dostrzec, co więcej, myślę, że do grzybobrania trzeba dorosnąć.
Teraz gdy mam te trzydzieści parę lat, wypatrywanine podgrzybka czy prawdziwka w lesie sprawia mi nawet przyjemność. Największą jednak mam radochę, gdy mogę zjeść własnoręcznie zbierane grzybki, a już najbardziej te marynowane wg przepisu mojej mamy.  


Potrzebujemy:

- podgrzybki (najlepiej małe, które możemy marynować w całości)

- ocet 
- listki laurowe
- ziele angielskie
- pieprz w ziarenkach
- woda
- cukier
- sól

- słoiczki (najlepiej nie za duże, idealnie nadają się takie po dżemie)

Grzybki oczyszczamy, płuczemy kilka razy w letniej wodzie.
Przygotowujemy garnek w którym następnie gotujemy grzyby w lekko osolonej wodzie, z dodatkiem łyżki octu (by nie traciły koloru) na wolnym ogniu przez około 35 minut.

W drugim garnku przygotowujemy zalewę. Oczywiście to ile będziemy jej potrzebować zależy od ilości grzybów, które będziemy marynować. W razie potrzeby przygotowujemy podwójną porcję zalewy.
Z podanego przepisu wychodzi litr zalewy octowej.
Wlewamy jedną szklankę octu 10% na trzy szklanki wody. Dodajemy łyżkę stołową cukru, tyle samo soli, kilka ziaren ziela angielskiego, 2-3 listki laurowe. Całość zagtowujemy pod przykryciem.

Ugotowne grzyby odlewamy na sito. Przygotowujemy słoiczki. 
Jeszcze ciepłe grzybki wkładamy do słoiczków i zalewamy roztworem octowym.
Ważne by zalewa w całości zakrywała grzybki. Możemy zamieszać łyżką by uwolnić powietrze między grzybami.

Na słoiczki nakładamy nakrętki i mocno zakręcamy. 

Odstawiamy w chłodne, zacienione miejsce na około 2 miesiące.



Smacznego!!!


Grzyby